wtorek, 23 sierpnia 2016

Rosja 2016


Destynacja: Góry Chamar-Daban w Syberyjskiej Tajdze
Czas: 10-21 sierpień 2016
Skład: Andrew, Maras, Młody ( po powrocie - bez zmian )
Stopień trudności (skala 0-10): 9!  


    

Dzikie Nadbajkale - Chamar Daban 2016

Zaczęło się źle…
Od tygodni sprawdzaliśmy prognozy pogody, nic jednak nie wskazywało na takie problemy. Kolejna wyprawa Mountain Walkers miała odbyć się w sprzyjających warunkach pogodowych.
Jednak już z okien samolotu gęste chmury, jak okiem sięgnąć przykrywały ziemię i nie pozwalały nacieszyć się widokiem.
Lądowanie, rodem z filmów katastroficznych, przeżyłem najgorzej. Towarzysze podróży patrzyli na mnie z politowaniem, gdy w myślach żegnałem się ze światem.
Jeszcze raz się udało.
Po wylądowaniu nastroje, choć już na ziemi, nie były najlepsze.
Syberia przywitała nas ulewnym deszczem i porywistym wiatrem; perspektywa rozpoczęcia górskiej wędrówki rysowała się raczej w czarnych barwach.
Po wyjściu z terminalu irkuckiego lotniska, jak we wszystkich miejscach postradzieckich republik otoczyli nas taksówkarze. Po stosunkowo krótkiej negocjacji z jednym z nich ( naprawdę warto : cena końcowa zmniejszyła się o połowę w stosunku do początkowej ) jechaliśmy w kierunku Sliudanki – punktu startowego planowanej wyprawy.
Po drodze kupiliśmy benzynę do maszynki, wodę i wysłuchaliśmy kilku wesołych buriackich pieśni naszego sympatycznego kierowcy.  Przypominały one szamańskie zawodzenia w wersji tanecznej, choć trzeba przyznać, że brzmiały one bardzo ciekawie i nader oryginalnie.
Jako że szosa była dobrze utrzymana, już po dwóch godzinach byliśmy na miejscu.
Sliudanka – mała miejscowość u stóp Chamar Daban , położone nad wschodnim brzegiem Bajkału . Nazwa miejscowości pochodzi od rosyjskiej nazwy miki (ros. слюда), która występuje w miejscowych skałach i była w przeszłości wydobywana. W 1866 wybuchło nieudane powstanie zabajkalskie przeprowadzone przez polskich zesłańców. Walki toczyły się właśnie w okolicach Sliudanki.
   Ze względu na fatalną pogodę, postanowiliśmy przeczekać noc w małym ośrodku kampingowym, niwelując choć po części skutki zmiany czasu. Kolejny dzień przywitał nas również deszczem, ale już nie tak intensywnym. Udaliśmy się do posterunku Straży Parku ( konieczne ) wpisać się do książki wyjść. Skonsultowaliśmy tam plan trasy i okazało się, że wg pracowników Straży nasze zamiary nie miały szans powodzenia. Powrót doliną Utulika, największej rzeki w regionie, przy bardzo wysokim stanie wód był niemożliwy. Niemożliwe….. to słowo słyszeliśmy wiele razy na poprzednich wyprawach, teraz powoduje ono głównie zwiększenie apetytu. Taka przekorna polska dusza.
Widać chyba było po nas desperację, gdyż na odchodnym poproszono nas, żeby poinformować Straż, gdybyśmy jednak zeszli inną drogą.


        Pełni zapału, objuczeni dwudziestopięciokilogramowymi plecakami ruszyliśmy w głąb Chamar Daban. Pierwszym celem pośrednim była stacja meteorologiczna, baza wypadowa na Pik Czerskiego.
Początkowo droga prowadziła oznakowaną ścieżką wzdłuż wezbranej rzeki. Im dalej w górę, znikały mosty i oczywiste przejścia, ustępując miejsca dzikim przeprawom w poprzek strumieni. Po obu stronach rzeki tajga: gęsta, sprawiająca wrażenie nieprzebytej, o czym mieliśmy przekonać się kilka dni później. Ze względu na późną porę wyjścia ( zmiana czasu), ok. 18.00 postanowiliśmy rozbić się na leśnej polanie. Spędziliśmy wieczór na pogawędce z rosyjskim inżynierem zza Urala, który za wakacyjny cel obrał sobie właśnie Chamar Daban.
Jak się okazało nasz adwersarz był człowiekiem oczytanym i co więcej znającym dobrze Polską literaturę science-fiction ( Lem, Sapkowski ) . Koniec świata...   

        Kolejny dzień przyniósł poprawę pogody i z lepszymi humorami ruszyliśmy dalej. Po kilku godzinach dotarliśmy do meteostacji, gdzie upewniono nas w absurdalności naszego planu i dano wskazówki pogodowe: deszcze, śniegi oraz nadchodzący z głębi Syberii tajfun – oto co miało czekać nas w najbliższych dniach. Nasz wrodzony optymizm został wystawiony na ciężką próbę…
Po opuszczeniu stacji poczuliśmy się wreszcie naprawdę w górach. Przepiękny widok nieco zamglonych grzbietów i to co w Chamar Daban najpiękniejsze: horyzontalna nieskończoność - jak okiem sięgnąć góry. Masyw o 400 km długości i 80 szerokości, niezagospodarowanej i dzikiej przyrody musi robić  ( i robi ) ogromne wrażenie.

     Następny obóz rozbiliśmy nad rzeką Komarną, zostawiliśmy namiot i jeszcze tego samego dnia ruszyliśmy na Pik Czerskiego, nazwany tak od nazwiska polskiego zesłańca, wielkiego naukowca, który swoje życie poświęcił badaniu geologii i przyrody Nadbajkala.  Sam szczyt, przepięknie położony nad jeziorem Serce ( faktycznie widziane z przełęczy przypomina je kształtem ), przywitał nas mgłą i deszczem. Na szczęście od czasu do czasu się przejaśniało, więc momentami kosztowaliśmy widoków masywu. W ostatnim etapie na sam szczyt ( 2090 m n.p.m. ) trasa prowadzi po łańcuchach – spora atrakcja.

     Po Czerskim zwinęliśmy obóz i ruszyliśmy w dalszą drogę. Pogoda z godziny na godzinę stawała się lepsza, mogliśmy do woli więc upajać się widokami, tym piękniejszymi, że pięliśmy się coraz wyżej w górę rzeki przerywanej co rusz wodospadami. Wkrótce doszliśmy do przełęczy Czertowej, której nazwa wbrew pozorom , nie pochodzi od imienia diabła, lecz od drogi, którą jeszcze na początku dwudziestego wieku przepędzano bydło znad Bajkału do Mongolii. Widok z niej zapiera dech w piersiach: w dole dolina Utulika grzmiącego w tajdze, obok zarośnięte jezioro, z którego swój bieg zaczyna Komarna, a wszystko to otoczone masywnymi szczytami z łagodnymi zboczami. To jedna z najpiękniejszych górskich scenerii, jakie zdarzyło mi się widzieć.

      Przeszliśmy jeszcze dwa kilometry i przy końcu strumienia ( a właściwie na samym jego początku ), na wysokości 1900 m n.p.m. rozstawiliśmy namiot. Obudził nas bardzo zimny poranek ( w namiocie było 3 st. C ). Podchodzące do nas metr po metrze słońce zapowiadało jednak piękny dzień. Tak też było. Większość dnia szliśmy grzbietem masywu, co przy słonecznej pogodzie zapewniało sporo przyjemności z obcowania z górami. Z czasem, wąska już od dłuższego czasu ścieżka, zniknęła całkowicie. Wkroczyliśmy w tereny naprawdę dziewicze. W dole słychać było huk wezbranych rzek: Bezimmiennej i Utulika. Góry, początkowo dość łagodne, można by rzec w klimacie bieszczadzkim, powoli ustępowały skalistym, mocno nachylonym zboczom.

     Jedną z takich skał napotkaliśmy w czwartym dniu wyprawy. Z daleka pozornie niegroźna, długości ok. 400 m, okazała się prawdziwym wyzwaniem. Pokonanie owych kilkuset metrów zajęło nam dobre 6 godzin, co gorsza pod koniec zapadł zmrok. Grupowa wymiana zdań, ( cenzura nie pozwala przytoczyć większości z nich ) i szybka decyzja: śpimy pod gołym niebem ! Chwilę później już układaliśmy gałęzie jodły na półce skalnej. Los był dla nas łaskawy: obóz pod gwiazdami, który później nazwaliśmy mało oryginalnie Orlim Gniazdem, trafił w pierwszą ( i jak się później okazało jedyną ) ciepłą noc naszej wyprawy. To ugłaskało nieco podupadłe morale.
Kolejnego dnia, po około 2 godzinach, udało nam się przedrzeć przez gęstą kosówkę na koniec zbocza. Piękna pogoda wysuszyła jednak błyskawicznie nasze, i tak już ubogie, zapasy wody. Stanęliśmy przed dylematem: iść dalej, licząc na samotne źródło lub schodzić w dół w głąb tajgi i brnąć wzdłuż rzeki w kierunku Bajkału. Jak brzemienny w skutki mógł okazać się ten drugi pomysł, mieliśmy się przekonać w najbliższym czasie…
Ostatecznie jednak, schodząc do rzeki, już po 300 m natknęliśmy się na źródło, przy którym zregenerowaliśmy nadwątlone siły, nabraliśmy zapasy wody i finalnie wróciliśmy na grań. Przed nami było około 30 km drogi przez kamieniste gołoborza Chamar-Daban. Na przemian olbrzymie głazy i gęste zarośla kosówki. Pogoda wróciła do syberyjskiego standardu. Najpierw zachmurzyło się, potem przeszła burza, całą okolicę spowiła mgła. W takiej kondycji dane nam było wędrować cały kolejny dzień. Niebezpiecznie śliskie kamienie na zboczach Mangutaja ( 1985m n.p.m. ) oraz Bezimiennej stanowiły naszą drogę, aż do zejścia w tajgę. Od dwóch dni za źródło wody służyły nam kałuże i małe niecki w skałach, w czasie deszczu pełniące funkcje misek. Nasze zmysły przyłączyły się już w pełni na funkcje ,, przetrwaj ‘’ i nie miało znaczenia zmęczenie, trudności drogi ani przeszkody.
Weszliśmy w tajgę, która mimo bliskości Bajkału, sprawiała wrażenie nietkniętej ludzką ręką. Powalone pnie, spróchniałe drzewa, zwisające z gałęzi porosty robiły niesamowite wrażenie, wzmocnione niepokojem po kolejnych napotkanych śladach niedźwiedzi w trawie. Przedzieraliśmy się klucząc i wielokrotnie zmieniając kierunek. Mieliśmy nieodparte wrażenie, że kręcimy się w kółko. Wątpliwości rozwiewał dopiero GPS. 
 Przestrzegam w tym miejscu: nigdy nie wybierajcie się w tajgę bez nawigacji. Jako operator Garmina, byłem bezustannie pytany przez kolegów, czy jestem pewien drogi. Myślę, że nie do końca mi ufali, ale gdy po kilku godzinach dotarliśmy na górę Złotą nie miało to większego znaczenia. Wierzchołek ten zawdzięcza swą nazwę wszechobecnej mice, którą kiedyś nazywano złotem głupców.
Na zboczu chwilę później napotkaliśmy strumień z kryształowo czystą wodą. Duszkiem wypiliśmy po pokaźną jej objętość, krótki odpoczynek i ruszyliśmy dalej.
         Jeszcze tylko 10 kilometrowy marsz wzdłuż rzeki, a właściwie rzeką ( ze względu na kompletnie przemoczone buty było nam wszystko jedno ) i dotarliśmy do nadbajkalskiej szosy. To był naprawdę trudny dzień : 25 km pełnym rynsztunku przez kamieniste góry i tajgę kosztowały nas ogrom energii. Utwierdziło nas jednocześnie w przekonaniu, że możemy naprawdę wiele. Po znalezieniu noclegu w Utuliku - pobliskiej wiosce, spędziliśmy kolejny dzień nad Bajkałem napawając się krajobrazami i chłonąć otoczenie, klimat bajkalskiej wsi i samego jeziora. Spotkaliśmy kilka osób o polskim pochodzeniu w linii prostej, większość z nich to oczywiście potomkowie polskich zesłańców, ale to już historia na zupełnie inną opowieść.

Podsumowanie
          Chamar-Daban do góry nie dla każdego. Nawet najbliższy i najbardziej popularny szczyt wymaga pewnego doświadczenia, zwłaszcza w okresach deszczowych, kiedy to okoliczne rzeki wzbierają. Wybieranie się w głąb masywu wymaga już dużego doświadczenia i przygotowania. Brak tam nie tylko szlaków, ale nawet myśliwskich ścieżek. Umiejętność nawigacji w terenie to niezbędny warunek przetrwania w tym dziewiczym dzikim terenie. Z drugiej strony góry odwdzięczą się bliskością natury, pięknymi widokami nie zmąconymi cywilizacją. No i ta świadomość: jesteśmy tu, na Syberii, nad Bajkałem, ponad 6000 km od domu, na ziemi tak mocno naznaczonej polską trudną historią....




2 komentarze:

  1. Było grubo, tatry przy tym to spacerek po łąkach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Potwierdzam, choć zupełnie nie wiem jak to jest w Tatrach...J

    OdpowiedzUsuń