Destynacja: Góry Chamar-Daban w Syberyjskiej Tajdze
Czas: 10-21 sierpień 2016
Skład: Andrew, Maras, Młody ( po powrocie - bez zmian )
Stopień trudności (skala 0-10): 9!
Dzikie Nadbajkale - Chamar Daban 2016
Zaczęło się źle…
Od tygodni sprawdzaliśmy prognozy pogody, nic jednak nie
wskazywało na takie problemy. Kolejna wyprawa Mountain Walkers miała odbyć się
w sprzyjających warunkach pogodowych.
Jednak już z okien samolotu gęste chmury, jak okiem
sięgnąć przykrywały ziemię i nie pozwalały nacieszyć się widokiem.
Lądowanie, rodem z filmów katastroficznych, przeżyłem
najgorzej. Towarzysze podróży patrzyli na mnie z politowaniem, gdy w myślach
żegnałem się ze światem.
Jeszcze raz się udało.
Po wylądowaniu nastroje, choć już na ziemi, nie były
najlepsze.
Syberia przywitała nas ulewnym deszczem i porywistym
wiatrem; perspektywa rozpoczęcia górskiej wędrówki rysowała się raczej w
czarnych barwach.
Po wyjściu z terminalu irkuckiego lotniska, jak we
wszystkich miejscach postradzieckich republik otoczyli nas taksówkarze. Po
stosunkowo krótkiej negocjacji z jednym z nich ( naprawdę warto : cena końcowa
zmniejszyła się o połowę w stosunku do początkowej ) jechaliśmy w kierunku Sliudanki
– punktu startowego planowanej wyprawy.
Po drodze kupiliśmy benzynę do maszynki, wodę i
wysłuchaliśmy kilku wesołych buriackich pieśni naszego sympatycznego kierowcy. Przypominały one szamańskie zawodzenia w
wersji tanecznej, choć trzeba przyznać, że brzmiały one bardzo ciekawie i nader
oryginalnie.
Jako że szosa była dobrze utrzymana, już po dwóch
godzinach byliśmy na miejscu.
Sliudanka – mała
miejscowość u stóp Chamar Daban , położone nad wschodnim brzegiem Bajkału .
Nazwa miejscowości pochodzi od rosyjskiej nazwy miki (ros. слюда), która
występuje w miejscowych skałach i była w przeszłości wydobywana. W 1866 wybuchło nieudane powstanie zabajkalskie przeprowadzone
przez polskich zesłańców. Walki toczyły się
właśnie w okolicach Sliudanki.
Ze względu na
fatalną pogodę, postanowiliśmy przeczekać noc w małym ośrodku kampingowym,
niwelując choć po części skutki zmiany czasu. Kolejny dzień przywitał nas również
deszczem, ale już nie tak intensywnym. Udaliśmy się do posterunku Straży Parku
( konieczne ) wpisać się do książki wyjść. Skonsultowaliśmy tam plan trasy i
okazało się, że wg pracowników Straży nasze zamiary nie miały szans powodzenia.
Powrót doliną Utulika, największej rzeki w regionie, przy bardzo wysokim stanie
wód był niemożliwy. Niemożliwe….. to słowo słyszeliśmy wiele razy na
poprzednich wyprawach, teraz powoduje ono głównie zwiększenie apetytu. Taka przekorna
polska dusza.
Widać chyba było po nas desperację, gdyż na odchodnym
poproszono nas, żeby poinformować Straż, gdybyśmy jednak zeszli inną drogą.
Pełni
zapału, objuczeni dwudziestopięciokilogramowymi plecakami ruszyliśmy w głąb
Chamar Daban. Pierwszym celem pośrednim była stacja meteorologiczna, baza
wypadowa na Pik Czerskiego.
Początkowo droga prowadziła oznakowaną ścieżką wzdłuż
wezbranej rzeki. Im dalej w górę, znikały mosty i oczywiste przejścia,
ustępując miejsca dzikim przeprawom w poprzek strumieni. Po obu stronach rzeki
tajga: gęsta, sprawiająca wrażenie nieprzebytej, o czym mieliśmy przekonać się
kilka dni później. Ze względu na późną porę wyjścia ( zmiana czasu), ok. 18.00
postanowiliśmy rozbić się na leśnej polanie. Spędziliśmy wieczór na pogawędce z
rosyjskim inżynierem zza Urala, który za wakacyjny cel obrał sobie właśnie
Chamar Daban.
Jak się okazało nasz adwersarz był człowiekiem oczytanym i
co więcej znającym dobrze Polską literaturę science-fiction ( Lem, Sapkowski ) .
Koniec świata...
Kolejny
dzień przyniósł poprawę pogody i z lepszymi humorami ruszyliśmy dalej. Po kilku
godzinach dotarliśmy do meteostacji, gdzie upewniono nas w absurdalności
naszego planu i dano wskazówki pogodowe: deszcze, śniegi oraz nadchodzący z
głębi Syberii tajfun – oto co miało czekać nas w najbliższych dniach. Nasz
wrodzony optymizm został wystawiony na ciężką próbę…
Po opuszczeniu stacji poczuliśmy się wreszcie naprawdę w
górach. Przepiękny widok nieco zamglonych grzbietów i to co w Chamar Daban
najpiękniejsze: horyzontalna nieskończoność - jak okiem sięgnąć góry. Masyw o
400 km długości i 80 szerokości, niezagospodarowanej i dzikiej przyrody musi robić
( i robi ) ogromne wrażenie.
Następny obóz
rozbiliśmy nad rzeką Komarną, zostawiliśmy namiot i jeszcze tego samego dnia
ruszyliśmy na Pik Czerskiego, nazwany tak od nazwiska polskiego zesłańca,
wielkiego naukowca, który swoje życie poświęcił badaniu geologii i przyrody
Nadbajkala. Sam szczyt, przepięknie
położony nad jeziorem Serce ( faktycznie widziane z przełęczy przypomina je
kształtem ), przywitał nas mgłą i deszczem. Na szczęście od czasu do czasu się
przejaśniało, więc momentami kosztowaliśmy widoków masywu. W ostatnim etapie na
sam szczyt ( 2090 m n.p.m. ) trasa prowadzi po łańcuchach – spora atrakcja.
Po Czerskim
zwinęliśmy obóz i ruszyliśmy w dalszą drogę. Pogoda z godziny na godzinę
stawała się lepsza, mogliśmy do woli więc upajać się widokami, tym
piękniejszymi, że pięliśmy się coraz wyżej w górę rzeki przerywanej co rusz
wodospadami. Wkrótce doszliśmy do przełęczy Czertowej, której nazwa wbrew
pozorom , nie pochodzi od imienia diabła, lecz od drogi, którą jeszcze na
początku dwudziestego wieku przepędzano bydło znad Bajkału do Mongolii. Widok z
niej zapiera dech w piersiach: w dole dolina Utulika grzmiącego w tajdze, obok
zarośnięte jezioro, z którego swój bieg zaczyna Komarna, a wszystko to otoczone
masywnymi szczytami z łagodnymi zboczami. To jedna z najpiękniejszych górskich
scenerii, jakie zdarzyło mi się widzieć.
Przeszliśmy
jeszcze dwa kilometry i przy końcu strumienia ( a właściwie na samym jego
początku ), na wysokości 1900 m n.p.m. rozstawiliśmy namiot. Obudził nas bardzo
zimny poranek ( w namiocie było 3 st. C ). Podchodzące do nas metr po metrze
słońce zapowiadało jednak piękny dzień. Tak też było. Większość dnia szliśmy
grzbietem masywu, co przy słonecznej pogodzie zapewniało sporo przyjemności z
obcowania z górami. Z czasem, wąska już od dłuższego czasu ścieżka, zniknęła
całkowicie. Wkroczyliśmy w tereny naprawdę dziewicze. W dole słychać było huk
wezbranych rzek: Bezimmiennej i Utulika. Góry, początkowo dość łagodne, można
by rzec w klimacie bieszczadzkim, powoli ustępowały skalistym, mocno nachylonym
zboczom.
Jedną z takich
skał napotkaliśmy w czwartym dniu wyprawy. Z daleka pozornie niegroźna,
długości ok. 400 m, okazała się prawdziwym wyzwaniem. Pokonanie owych kilkuset
metrów zajęło nam dobre 6 godzin, co gorsza pod koniec zapadł zmrok. Grupowa
wymiana zdań, ( cenzura nie pozwala przytoczyć większości z nich ) i szybka
decyzja: śpimy pod gołym niebem ! Chwilę później już układaliśmy gałęzie jodły
na półce skalnej. Los był dla nas łaskawy: obóz pod gwiazdami, który później
nazwaliśmy mało oryginalnie Orlim Gniazdem, trafił w pierwszą ( i jak się
później okazało jedyną ) ciepłą noc naszej wyprawy. To ugłaskało nieco
podupadłe morale.
Kolejnego dnia, po około 2 godzinach, udało nam się
przedrzeć przez gęstą kosówkę na koniec zbocza. Piękna pogoda wysuszyła jednak błyskawicznie
nasze, i tak już ubogie, zapasy wody. Stanęliśmy przed dylematem: iść dalej,
licząc na samotne źródło lub schodzić w dół w głąb tajgi i brnąć wzdłuż rzeki w
kierunku Bajkału. Jak brzemienny w skutki mógł okazać się ten drugi pomysł,
mieliśmy się przekonać w najbliższym czasie…
Ostatecznie jednak, schodząc do rzeki, już po 300 m
natknęliśmy się na źródło, przy którym zregenerowaliśmy nadwątlone siły,
nabraliśmy zapasy wody i finalnie wróciliśmy na grań. Przed nami było około 30
km drogi przez kamieniste gołoborza Chamar-Daban. Na przemian olbrzymie głazy i
gęste zarośla kosówki. Pogoda wróciła do syberyjskiego standardu. Najpierw
zachmurzyło się, potem przeszła burza, całą okolicę spowiła mgła. W takiej
kondycji dane nam było wędrować cały kolejny dzień. Niebezpiecznie śliskie
kamienie na zboczach Mangutaja ( 1985m n.p.m. ) oraz Bezimiennej stanowiły
naszą drogę, aż do zejścia w tajgę. Od dwóch dni za źródło wody służyły nam
kałuże i małe niecki w skałach, w czasie deszczu pełniące funkcje misek. Nasze
zmysły przyłączyły się już w pełni na funkcje ,, przetrwaj ‘’ i nie miało
znaczenia zmęczenie, trudności drogi ani przeszkody.
Weszliśmy w tajgę, która mimo bliskości Bajkału, sprawiała
wrażenie nietkniętej ludzką ręką. Powalone pnie, spróchniałe drzewa, zwisające
z gałęzi porosty robiły niesamowite wrażenie, wzmocnione niepokojem po
kolejnych napotkanych śladach niedźwiedzi w trawie. Przedzieraliśmy się klucząc
i wielokrotnie zmieniając kierunek. Mieliśmy nieodparte wrażenie, że kręcimy
się w kółko. Wątpliwości rozwiewał dopiero GPS.
Przestrzegam w tym miejscu: nigdy nie wybierajcie się
w tajgę bez nawigacji. Jako operator Garmina, byłem bezustannie pytany przez
kolegów, czy jestem pewien drogi. Myślę, że nie do końca mi ufali, ale gdy po
kilku godzinach dotarliśmy na górę Złotą nie miało to większego znaczenia. Wierzchołek
ten zawdzięcza swą nazwę wszechobecnej mice, którą kiedyś nazywano złotem
głupców.
Na zboczu chwilę później napotkaliśmy strumień z kryształowo
czystą wodą. Duszkiem wypiliśmy po pokaźną jej objętość, krótki odpoczynek i
ruszyliśmy dalej.
Jeszcze tylko
10 kilometrowy marsz wzdłuż rzeki, a właściwie rzeką ( ze względu na kompletnie
przemoczone buty było nam wszystko jedno ) i dotarliśmy do nadbajkalskiej
szosy. To był naprawdę trudny dzień : 25 km pełnym rynsztunku przez kamieniste
góry i tajgę kosztowały nas ogrom energii. Utwierdziło nas jednocześnie w
przekonaniu, że możemy naprawdę wiele. Po znalezieniu noclegu w Utuliku -
pobliskiej wiosce, spędziliśmy kolejny dzień nad Bajkałem napawając się
krajobrazami i chłonąć otoczenie, klimat bajkalskiej wsi i samego jeziora.
Spotkaliśmy kilka osób o polskim pochodzeniu w linii prostej, większość z nich
to oczywiście potomkowie polskich zesłańców, ale to już historia na zupełnie
inną opowieść.
Podsumowanie
Chamar-Daban
do góry nie dla każdego. Nawet najbliższy i najbardziej popularny szczyt wymaga
pewnego doświadczenia, zwłaszcza w okresach deszczowych, kiedy to okoliczne rzeki
wzbierają. Wybieranie się w głąb masywu wymaga już dużego doświadczenia i
przygotowania. Brak tam nie tylko szlaków, ale nawet myśliwskich ścieżek.
Umiejętność nawigacji w terenie to niezbędny warunek przetrwania w tym
dziewiczym dzikim terenie. Z drugiej strony góry odwdzięczą się bliskością
natury, pięknymi widokami nie zmąconymi cywilizacją. No i ta świadomość:
jesteśmy tu, na Syberii, nad Bajkałem, ponad 6000 km od domu, na ziemi tak
mocno naznaczonej polską trudną historią....